Piran v2.0

Dzisiaj po raz kolejny moja skromna osoba zawitała do miasta o nazwie Piran. Wspaniały, nietuzinkowy, wysublimowany i momentami tajemniczy. Ale dość już u mnie, lepiej opisać dzisiejszą wycieczkę.


Wyruszyliśmy z centrum Lublany kilkanaście minut po 8 rano. Celem podróży był Piran i Portrož. O tym pierwszym pisałem już tutaj, ale teraz wiem o tym mieście ciut więcej. Jest to najbardziej wysunięta na zachód miejscowość Słowenii, otoczona z trzech stron morzem. Miasto powstało za czasów, kiedy na tych terenach panowało królestwo Wenecji. Świadczą o tym na przykład wszędobylskie lwy ze skrzydłami (pomniki, płaskorzeźby, herby etc.), które to są symbolem Wenecji właśnie. Również architektura przypomina tą z miasta na rzekach - strzeliste, wysokie domy, poukładane bez jakiegokolwiek ładu i składu, pooddzielane jedynie wąziutkimi uliczkami. Piran jest oczywiście miastem portowym. Cumuje tu wiele żaglówek czy innych małych łodzi.

Podczas wycieczki na początku całą grupą erasmusów weszliśmy na wzgórze, na którym znajduje się kościół, spod którego zobaczyć można całą panoramę na miasto i wybrzeże Słowenii. No właśnie - wybrzeże. Nie jest ono duże. Jeżeli dobrze pamiętam, to liczy zaledwie 46 kilometrów. W związku z tym, z tarasu widokowego na wzgórzu widać również wybrzeża Chorwacji i Włoch (w tym i sam Triest, w którym byłem w miniony weekend).







Dobrze, że zostawili podpisy nad regionami :D

Ze wzgórza udałem się w kierunku muru (widocznego na zdjęciu przed panoramą). Na mur oczywiście można wejść. Oczywiście za opłatą, ale warto. Widok na Piran jest wspaniały. Nie polecam tylko osobom bardzo wysokim (żeby dostać się na basztę trzeba wejść po wąziutkich schodach i zmieścić się w przejściu mającym około 70-80cm) i mającym lęk wysokości (mur jest dość wąski). 








Po zejściu z muru postanowiłem zgubić się w labiryncie wąskich uliczek Piranu. Co prawda trudno jest się tam zgubić, bo miasto jest małe, a wszystkie uliczki w ten czy inny sposób prowadząc do rynku. Ale próbowałem.



















W Piranie pożegnała nas radosna rodzina myszek wcinająca okruchy po chlebie, zostawione raczej dla gołębi.



Kolejną miejscowością na trasie wycieczki był Portrož. Jest to skupisko hoteli i sklepów wszelkiej maści na południe od Piranu. Hotele powstały tam, a nie w Piranie, z prostego powodu - w Piranie nie było na nie miejsca. Portrož jest raczej ekskluzywnym terenem turystycznym. Znajduje się tu podobno jedyna piaszczysta "plaża" w Słowenii. Taka rozległa piaskownica kilka metrów od brzegu, od którego oddzielona jest - oczywiście - pasem betonu. Przy morzu pełno kawiarni, cukierni, wypożyczalni leżaków i innych placówek niezwykle potrzebnych przy morzu... A, są też palmy. Takie biedne palmy, trochę poszarpane, niedomyte i nędzne, nie licząc kilku wybitnych jednostek.






Promocja w Lidlu tak dobra, że aż trudno się oprzeć





Dla chcących tu przyjechać napiszę tylko, że jest początek października, a wszystkie kawiarnie przy plaży są otwarte, a w morzu można się kąpać (kilka osób pływało przy brzegu). Dzisiaj co prawda przez większość czasu było pochmurno i pogoda nie nastrajała do opalania, ale kiedy około 15:00 chmury się rozrzedziły, to słońce zaczęło naprawdę mocno grzać, a z tego co widzę w lustrze, nawet trochę przypalać.

Na koniec, w ramach podsumowania przedstawiam zdjęcie prawdziwego tygrysa z głową gołębia. Iiii tułowiem gołębia.



Komentarze