Trzy stolice w trzy dni, część 3 - Wiedeń

Ostatni, trzeci dzień naszej wycieczki, a punktem docelowym (i kulminacyjnym jednocześnie) - Wiedeń! Pogoda co prawda usilnie próbowała uprzykrzyć nam zwiedzanie, jednak nie poddawaliśmy się i to w rezultacie ona ustąpiła. Ale nie wyprzedzajmy historii. Zacznę chronologicznie, czyli od śniadania jeszcze w Bratysławie.

"Piotrze! Przecież wpis jest o Wiedniu, co nas obchodzi jakieś śniadanie w Bratysławie?" Po pierwsze, to mój blog i chcę napisać o śniadaniu, po drugie to nie "jakieś" śniadanie, a wspaniałe śniadanie. A w ogóle to czemu sam piszę do siebie i to jako nie ja? Koniec dyskusji! Śniadanie!
Dzień zaczęliśmy od śniadania w hotelu w Bratysławie. Posiłek przewyższył moje najśmielsze oczekiwania. Szwedzki stół, a do wyboru: różne rodzaje świeżego pieczywa, masło, dżemy, szynka, salami, sery, ogórki, pomidory, jajka na twardo, jajecznica, gotowane parówki, smażone parówki, smażona kiełbasa, smażony boczek, smażone warzywa i pieczarki, keczup, soczek, herbata, kawa i pewnie jeszcze parę innych smakowitości, o których już niestety nie pamiętam. Najedzony Piotruś to szczęśliwy Piotruś, a po takim dużym i mięsnym śniadanku był bardzo, bardzo szczęśliwy. Niestety każdy dobry posiłek ma to do siebie, że kiedyś się kończy i trzeba odejść od stołu... I wejść do autokaru. Przynajmniej w tym przypadku.


Wiedeń! "No w końcu, myślałem, że już nic o nim nie napiszesz". Cicho! Wiedeń - stolica Austrii, miasto w którym chyba co drugi budynek to zabytek. Gdzie nie spojrzeć wszędzie zadbane i imponujące kilkusetletnie budynki. Każdy wybudowany z rozmachem przez możnych władców Austrii. Nie osobiście oczywiście. Tu pałac, tam katedra, tam znowu pomnik, albo muzeum. Pierwsze co mi przyszło do głowy widząc taki natłok zabytków to sławny cytat Siary Siarzewskiego... Szkoda tylko, że pogoda postanowiła nam zrobić figla i nie padały na nas promienie słońca, tylko krople deszczu. Cóż, nie można mieć wszystkiego, ale można mieć przemoczone buty.

Wycieczkę po mieście rozpoczęliśmy na placu Marii Teresy w centrum miasta. Otoczone jest ono z trzech stron przez muzea, z czego dwa identyczne. Nie muszę już chyba dodawać, że nie były to po prostu muzea, a raczej Muzea przez duże EM. Chętnych zobaczyć całą panoramę tego miejsca odsyłam do wujaszka Google, a poniżej kilka zdjęć wykonanych przez nas.





Zaraz obok tego placu, po drugiej stronie ulicy znajduje się kolejny - Heldenplatz - znany między innymi z tego, że to z balkonu budynku go okalającego (Neue Burg) przemawiał Hitler w 1938. Dziwne uczucie stać w miejscu, gdzie kilkadziesiąt lat temu stali ludzie słuchający tyrana, który chciał zniszczyć świat. Niemniej jednak budynek jest naprawdę imponujący. Znowu dorzucam widok od Googla, bo pogoda nie sprzyjała robieniu zdjęć.




Kolejnym punktem wycieczki była Katedra św. Szczepana. Budynek imponujący nawet w otoczeniu tych wszystkich innych zabytków. Niewyobrażalna liczba zdobień, niesamowity, przytłaczający wręcz ogrom, strzelista sylwetka - widok wspaniały nawet pomimo rusztowań od prac remontowych, które zasłaniają część budynku.



Czas niestety pędził nieubłaganie niczym typowy Zenek bimber, co oznaczało porę jedzenia! Postanowiliśmy nie iść jeszcze na obiad, ale znaleźć kawiarnię i spróbować miejscowego, cukierniczego specjału - Sachertorte (Tort Sachera). Udało nam się osiągnąć cel w kawiarni Votiv, niedaleko Kościoła Wotywnego (Votivkriche). Ciasto przypomina murzynka o lekko piernikowym zapachu, podzielonego na dwie części oddzielone marmoladą morelową, a górna część dodatkowo oblana jest czekoladą. Podane nam zostało z bitą śmietaną oraz kawą (Karolina i Tomek) / gorącą czekoladą (ja), która przypominała raczej kakao. Co jak co, ale w gorącej czekoladzie to Wedla nikt nie prześcignie. No, ale ciasto, ciasto!


Zapomniałbym - w trakcie poszukiwania kawiarni natrafiliśmy też na obchody jakiejś uroczystości, w związku z którą wystawione zostały na widok publiczny różne maszyny wojskowe, wozy pancerne, działa samobieżne i ładniutkie Leopardy.




Dobra, dobra, nie krzyczcie już tak. Wiem, że oprócz mnie to nikogo nie interesuje. Już piszę dalej o Wiedniu... No to ten. Ogólnie po całym mieście wędrowaliśmy we wszystkie strony. Nie szukaliśmy jakichś konkretnych miejsc do zobaczenia. Wszystko jest na tyle piękne, że gdzie nie pójść to spotyka się coś zachwycającego. Być może przez taki sposób zwiedzania ominęły nas jakieś najładniejsze miejsca, ale ja tam się nawet z tego cieszę - jest jeszcze po co tu wracać.



Forburg (2 ostatnie zdjęcia)





Parlament i chodnik przy Parlamencie (5 ostatnich zdjęć)




Typowy budynek mieszkalny w centrum Wiednia



Burgtheater


Co tu dużo mówić... Wiedeń jest ładny. Prawdopodobnie obrzeża miasta nie wyglądają tak zachwycająco jak centrum, po którym spacerowaliśmy, jednak to "zabytkowe centrum" jest wielkości naprawdę dużego miasta, a nie Warszawskiej Starówki. Chodząc po mieście miałem jednak świadomość, że w Wiedniu jest znacznie więcej zabytków niż w innych stolicach, ponieważ podczas II wojny światowej Niemcy nie niszczyli swoich miast... Szkoda trochę, że zabytki na przykład Warszawy zostały zniszczone, a teraz ci którzy chętnie przywitali niemiecką "okupację" cieszą się ze swoich wspaniałych zabytków.

Mimo wszystko mam nadzieję, że jeszcze wrócę do stolicy Austrii. Myślę, że zostało jeszcze dużo do zobaczenia, a nawet chętnie zobaczę niektóre budynki po raz kolejny - tym razem może w promieniach słońca zamiast w kroplach deszczu. Chyba przyszła pora na planowanie kolejnych wakacji :D

Komentarze