Cztery pory roku - Wiosna

Wiosna to czas, kiedy wszystko budzi się do życia. Drzewa pokrywają się zielenią, zwierzęta budzą się ze snu, na niebie słońce świeci coraz dłużej. Wszystko wokoło zdaje się cieszyć z tego, co zaraz ma nadejść. Życie staje się intensywniejsze, bardziej kolorowe i szybkie. Podobnie bywa z wycieczkami - trzeba wstać wcześnie rano, ruszać w przyszłość w świetle wschodzącego słońca i wykorzystać czas podróży najintensywniej jak to tylko możliwe.


Dokładnie na miesiąc przed Wigilią, czyli 24.11.2017 wyruszyłem wraz z czwórką znajomych - Karoliną, Tomkiem, Kasią oraz Isabel - na wycieczkę po krajach byłej Jugosławii. Konkretniej, to po Chorwacji oraz Bośni i Hercegowinie. Poza Słowenią spędziliśmy cztery dni - po dwa w każdym z odwiedzanych krajów. Dużą część tego czasu spędziliśmy w wynajętym samochodzie, co przysparzało niestety trochę bólu nóg, ale był on naprawdę niską ceną za możliwość zobaczenia tego wszystkiego co widzieliśmy.

Pierwszy dzień wycieczki okazał się być iście wiosenny. Poranek przywitał nas troszkę chłodno, jednak brak chmur i świecące słońce w połączeniu z naszym przemieszczeniem się w okolice morza dały nam finałowe 19 stopni Celsjusza (pod koniec listopada!). Możliwość zwiedzania Chorwacji w samej koszulce była miłym zaskoczeniem. Szkoda, że o tej porze roku słońce tak szybko chowa się spać za horyzont. Ten dzień mógłby trwać na prawdę dłużej... Ja za to mam pewność, że ten przydługi wstęp powinien się już dawno zakończyć, więc najwyższy czas przejść do rzeczy.

Wyruszyliśmy bardzo wcześnie, jeszcze przed wschodem słońca. Najlepszą nagrodą za tak wielki wysiłek była możliwość oglądania wschodu słońca w pięknych Słoweńskich górach, przez które przedzieraliśmy się jadąc samochodem. Tutaj poświęcę troszkę miejsca na opis dróg. Tak, dróg. Myślę, że autostrada z Lublany do Chorwacji była najbardziej malowniczą autostradą jaką kiedykolwiek podróżowałem. Wiła się ona pomiędzy górami, raz wyżej, raz niżej, na zewnątrz, w tunelu, na wiadukcie. Z tego co wiem, to autostrady w ogóle chyba nie mogą być aż tak kręte... ale ta była. Pomiędzy górami było na tyle mało miejsca, że samochody jadące w tym samym kierunku co my otaczały góry z prawej strony, a te jadące w przeciwną - z naszej lewej strony. Tory były od siebie oddalone, inaczej cała autostrada by się nie zmieściła. Droga wiła się i skręcała, a w pewnym momencie wjechaliśmy na wiadukt nad doliną, w dole domki i pola, wszystko otoczone górami i oświetlone wschodzącym słońcem. Coś pięknego.

Skoro już jestem przy drogach, to powiem też słówko o takowych w Chorwacji. Jestem pod dużym wrażeniem stanu jezdni w tym kraju. Drogi są przyklejone do zbocz gór (jak na zdjęciu niżej), albo w ogóle wiszą w powietrzu podtrzymywane kolumnami. Wybudowanie takiej drogi i utrzymanie jej raczej nie jest łatwe, a to co mnie najbardziej zaskoczyło - ani jednej łaty. Asfalt równiuteńki, żadnych pęknięć pomimo nieustannego użytkowania. A jakby tego było mało, to wszystkie drogi, po których poruszaliśmy się w Chorwacji były tak malownicze, że aż szkoda kończyć jazdę. Myślę, że jeżeli ktoś lubi jeździć i podziwiać widoki, będzie miał w Chorwacji co robić.


Drogi drogami, a my w tym czasie dotarliśmy do pierwszej miejscowości - Zadaru. Jest to piąte co do wielkości miasto w Chorwacji. Obfituje też w zabytki, ładną starówkę oraz najfajniejszą atrakcję turystyczną jaką widziałem podczas tej wycieczki. Wśród zabytków które widzieliśmy były kościół św. Donata, kościół św. Marii, brama do miasta, zamek i parę innych. Jeżeli chodzi o tą najfajniejszą atrakcję to... No nie była to starówka, chociaż ta była bardzo ładna. Podobało nam się w niej to, że była jasna. Większość starówek, które mieliśmy przyjemność oglądać podczas swojego życia, było zbudowane z ciemnych kamieni, a tutaj wszystko z jasnych. Prawdopodobnie powodem takiej a nie innej zabudowy są letnie upały - ciemne kamienie nagrzewałyby się do nieznośnych temperatur. W każdym razie starówka była bardzo ładna.

Więcej zielonego niż w Parku Łazienkowskim w środku lata...

Lądowa brama do miasta.


Tył kościoła św. Donata.

Kościół św. Marii.

Przód kościoła św. Donata.


Uniwersytet.

Zamek.


Palmy :D

No dobrze, ale pewnie już wszystkich zjada ciekawość czym była ta najfajniejsza atrakcja... Sam nie wiem czy mówić, czy jeszcze potrzymać wszystkich w niepewności... No już dobrze, powiem. Organy wewnętrzne.


Takie wewnątrz schodów. Schodów prowadzących do morza. Generalnie działa to tak, że fale uderzając w brzeg poruszają powietrze, które przepychane jest przez organy, a te - jak to organy - wydają dźwięk. Oczywiście owa "muzyka" nie ma jakiegokolwiek rytmu. Jest to zbiór mniej lub bardziej losowych dźwięków. Początkowo wydawało mi się to trochę irytujące, jednak kiedy posiedzieliśmy tam kilka minut zauważyłem, że ten dźwięk jest bardzo przyjemny i odprężający. Na dłuższą metę owa "muzyka" była relaksująca do tego stopnia, że nie chciało się stamtąd odchodzić. Bardzo polecam wszystkim przybywającym na wczasy do Chorwacji, chociaż w lato jest tu pewnie stado przekrzykujących się turystów...



I to by było na tyle jeżeli chodzi o Zadar. Kolejne miasto, które już na nas czeka to Split - drugie co do wielkości miasto Chorwacji. Położone oczywiście nad morzem, jest bardzo częstym celem odwiedzin turystów. Na terenie Splitu widzieliśmy oczywiście piękną starówkę, ale też kilka innych zadziwiających zabytków. Szczerze mówiąc, to po Splicie nie spodziewałem się wiele, a okazał się być chyba najładniejszym miastem podczas naszej podróży. Prawdopodobnie przyczyniła się do tego piękna wiosenna pogoda, ale myślę, że nawet w deszczu to miasto robi wrażenie.

Taki piesek przywitał nas w Splicie.

Dzwonnica św. Arnira.
Posąg przedstawiający rektora najsłynniejszej szkoły magów - Niewidocznego Uniwersytetu.

A nie sorry, to chyba posąg św. Arnira...



Przyboczna część katedry św. Duje.

Dzwonnica św. Duje, i dach jego katedry.

Nawet ja się znalazłem przypadkiem na zdjęciu.

Wenecka wieża.


Zacny widoczek na ponad dziesięciopiętrowy prom, palmy i zachód słońca.

Do Splitu dojechaliśmy o takiej porze, że mieliśmy też przyjemność oglądać tu zachód słońca. Cieplutko, mało ludzi, palmy i zachód słońca. Awww, było super. Nie spodziewałem się takich atrakcji pod koniec listopada.

Zachód słońca widziany przez nas.

Zachód słońca widziany przez słońce.

Zanim jednak całe słońce schowało się za horyzont, my spróbowaliśmy wejść na jeden z pobliskich szczytów, aby zobaczyć miasto z góry. Po drodze na górę widzieliśmy też wiele przykładów tutejszej roślinności w tym i agawy, które nawet kwitły! Niby nic nadzwyczajnego, ale jeżeli ktoś nie wie to - "Wszystkie gatunki agaw są hapaksantami (kwitną tylko jeden raz w życiu). Zakwitają w wieku 6–15 lat, ale niektóre gatunki później, nawet w wieku ok. 100 lat. Tworzą wówczas pojedynczy pęd kwiatowy o wysokości do 12 m, z ogromną liczbą (do kilkunastu tysięcy) kwiatostanów. Po przekwitnieniu roślina ginie, ale większość gatunków wytwarza odrosty korzeniowe, które kontynuują rozwój" (z Wikipedii). Niestety szczyt był zalesiony, przez co widok na miasto nie był spektakularny.







Na koniec pobytu w Splicie czekał nas jeszcze spacer po wybrzeżu i centrum miasta nocą. Tak jak podejrzewałem, promienie słońca dodawały miastu dużo uroku, jednak nie mogę powiedzieć, że po zmroku jest ono brzydkie. Nie, nie. Po prostu wygląda inaczej, ale wciąż bardzo ładnie - zwłaszcza wybrzeże, którego zdjęcia akurat nie zrobiłem...


Na koniec mała ciekawostka na temat tego miasta - jest tu bardzo dużo kotów. W sumie to nie tylko tu, było ich też sporo w innych miejscach, o których jeszcze napiszę, jednak mam wrażenie, że w Splicie było ich najwięcej.


Zostało nam już tylko udać się do noclegu. Z tym też wiąże się całkiem zabawna sprawa, bo nocowaliśmy w miejscowości Neum, leżącej już w Bośni i Hercegowinie. Konkretniej, w takiej malutkiej części tego kraju, która jest otoczona przez Chorwację, o tak:


Kolejnego dnia wróciliśmy jeszcze do Chorwacji, żeby zobaczyć... hmm, o tym już napiszę w kolejnym wpisie. Tymczasem, kończąc jeszcze wątek pierwszego dnia, wspomnę tylko, że od właściciela noclegu dostaliśmy miły prezent na przywitanie - wiśniówkę oraz rakiję. Ja co prawda na tym niewiele skorzystałem, ale z tego co mówiła reszta, to wiśniówka była bardzo dobra, a rakija raczej nie, ale za to trzepała znacznie mocniej.

Ten dzień był naprawdę fantastyczny i bardzo cieszę się, że byłem na tej wycieczce. Mam nadzieję, że te wszystkie piękne widoki długo przetrwają w mojej pamięci. To dopiero pierwszy dzień wycieczki, a już tyle rzeczy zdążyło mnie zaskoczyć. Piękne widoki, ciekawe atrakcje no i ta pogoda... Pod koniec jesieni mogłem poczuć się jak podczas wczesnej wiosny, a wiosna to przecież czas, kiedy wszystko budzi się do życia. Drzewa pokrywają się zielenią, zwierzęta budzą się ze snu, na niebie słońce świeci coraz dłużej. Wszystko wokoło zdaje się cieszyć z tego, co zaraz ma nadejść. Życie staje się intensywniejsze, bardziej kolorowe i szybkie. Podobnie bywa z wycieczkami - trzeba wstać wcześnie rano, ruszać w przyszłość w świetle wschodzącego słońca i wykorzystać czas podróży najintensywniej jak to tylko możliwe.
(klamra kompozycyjna ^.^ )

Komentarze