Bled, Bohinj i Planica

Po powrocie z Wiednia, zostało mi kilka dni w Lublanie wraz z rodzicami i Kingą. Konkretniej było to pięć dni z czego dwa poświęcone na podróże. Mieliśmy więc trzy dni do zagospodarowania. Musiałem jeszcze oczywiście załatwić sprawy wyprowadzenia się z akademika i otrzymać na uczelni odpowiednie dokumenty, jednak wciąż pozostawiało to wiele wolnych godzin do zagospodarowania.


Podczas dwóch pierwszych dni oprowadzałem rodziców i moją dziewczynę po Lublanie. Zrobiliśmy sobie tour po wszystkich atrakcjach starego miasta i jego okolic. Spróbowaliśmy lokalnych przysmaków - burka oraz pljeskavicy. Byliśmy na zamku i w dzień i w nocy, opowiadałem o Preserenie, Potrójnym Moście i innych ciekawostkach związanych ze stolicą Słowenii.

Widok z zamku w Lublanie na miasto i otaczające je góry.

Ponieważ jednak o tych miejscach miałem już przyjemność wspominać w różnych wpisach, skupię się głównie na trzecim dniu - ten dzień poświęciliśmy na atrakcje Słowenii poza Lublaną. Odwiedziliśmy trzy z kilku najciekawszych, czyli jeziora Bled i Bohinj, oraz Planicę ze skoczniami narciarskimi.

Tutaj ktoś mógłby mi zarzucić, że przecież o Bled i Bohinj też już pisałem, ale chciałbym napisać o tych miejscach jeszcze raz z dwóch powodów. Po pierwsze, są to naprawdę piękne miejsca i jeżeli ktoś zastanawia się nad wyjazdem do Słowenii na Erasmusa, wczasy czy weekend, to myślę, że są to właśnie te miejsca, do których warto się udać i to one na pewno przekonają wszystkich, że Słowenię warto odwiedzić. Po drugie, miejsca te są urokliwe o każdej porze roku. Zdjęcia które prezentowałem na początku swojego wyjazdu przedstawiały krajobraz jesienny, a dzisiaj zdjęcia będą z krajobrazu zimowego. Sami oceńcie, kiedy lepiej tam pojechać :)

Także dzień trzeci. Wycieczkę zaczęliśmy od jeziora Bohinj - pamiętając moją poprzednią wyprawę w to miejsce, jak również mając świadomość tego, że w Słowenii rankami codziennie jest mgła, wycelowaliśmy w godzinę 10:00 nad jeziorem. Na całe szczęście pogoda dopasowała się idealnie do naszych planów. Kiedy zaparkowaliśmy samochód całe jezioro i otaczające je góry zasłonięte były mgłą. Wraz z upływającym czasem mgła rozchodziła się i wznosiła na większe wysokości, odsłaniając z każdą chwilą coraz więcej wspaniałego, malowniczego widoku. Początkowo jedynie przez "dziury" we mgle mogliśmy dostrzec fragmenty gór, a potem... Całe piękno jeziora Bohinj w całej okazałości. Gwarantuje wszystkim, że taki widok zapada w pamięć do końca życia.






Dla porównania to samo miejsce ale wiosną (a jesienią jest tak). Fot. Maria Gaudasińska.




Kolejnym przystanek na naszej trasie to jezioro Bled. Tutaj spędziliśmy chyba najmniej czasu na podziwianiu przyrody. Jest jej tam po prostu znacznie mniej. Do jeziora przykleja się bowiem miejscowość turystyczna o tej samej nazwie. Oczywiście będąc w tym miejscu nie mogliśmy odpuścić sobie skosztowania tradycyjnego w Słowenii ciastka - Kremšnity (czyt. kremsznity) - w restauracji-kawiarni, z której owe ciastko pochodzi. Przyjemność trochę droga, jednak smak rozpływającej się w ustach "kremówki" jest wart swojej ceny.



Makieta jeziora Bled, która wykorzystuje wodę deszczową do prezentacji jeziora. Bardzo fajny pomysł.

To ciastko jest naprawdę pyszne, polecam wszystkim!



Do Planicy nawet nie planowaliśmy jechać. Będąc jednak nad jeziorem Bled uznaliśmy, że czasu jest jeszcze wystarczająco dużo, aby zobaczyć jakieś miejsce. Postanowiliśmy więc przejechać się właśnie tam, no i muszę przyznać, że nie spodziewałem się zobaczyć czegoś tak wspaniałego na miejscu. Raz, że skocznie narciarskie na żywo robią naprawdę mocne wrażenie. Dwa, że otaczające je góry były wręcz niezwykle piękne! Całość oświetlona przez słońce na bezchmurnym niebie, które wraz z czasem zaczęło chować się za szczytami gór. I znów Słowenia zaskoczyła mnie swoim pięknem, a myślałem, że to już jej się nie uda.



Ratrak na dużej skoczni oprócz wielkich gąsienic musi wykorzystywać linkę holowniczą, żeby mieć w ogóle szansę wjechać na górę.




Mało tego, mieliśmy dodatkową atrakcję w postaci rozgrywanych właśnie zawodów skoków narciarskich dla skoczków do dziesiątego roku życia. Dzieciaki skakały na średnich skoczniach po kilkadziesiąt metrów! Ja bałbym się nawet wejść na górę skoczni, a co dopiero jeszcze stamtąd skakać. Chociaż muszę przyznać, że na nartach to bym sobie pojeździł.

Na koniec dnia wróciliśmy do Lublany - trzeba było się spakować. Kolejnego dnia czekała nas podróż powrotna do Warszawy. Tym razem już na stałe. Cieszę się, że podczas tych ostatnich dni Erasmusa mogłem zobaczyć jeszcze takie piękne widoki. Do tego w towarzystwie rodziny i drugiej połówki :) Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś tam wrócę.

Komentarze